Strony

środa, 15 lutego 2023

(20/23). DOKTÓRKA OD FAMILOKÓW

** PRZEDPREMIEROWO**

"To było moje zadanie: badać dzieci, obojętnie, czy mnie zamkną, czy nie. Wszystkie moje dzieci miały być przebadane".
                          - Doktor Jolanta Wadowska -Król w rozmowie z autorką książki.

    Autor: Magdalena Majcher

    Wydawnictwo: Wydawnictwo WAB

    Gatunek: Obyczajowa

    Liczba stron: 302

    Data premiery: 08. 03. 2023

 *Google

                                   "W żyłach tych dzieci nie płynie krew, tylko ołów!"
                                                     - Jolanta Wadowska- Król.

    Magdalena Majcher  (ur. 13.09.1990) – autorka poczytnych powieści obyczajowych z rozbudowanym tłem społecznym. Zaczęła pisać po urodzeniu drugiego dziecka, udowadniając sobie i innym, że macierzyństwo nie przeszkadza w samorealizacji i spełnianiu marzeń. Zadebiutowała w 2016 roku. Dotychczas wydała kilkanaście powieści i antologii, których jest współautorką.
Absolwentka filologii angielskiej tłumaczeniowej z językiem hiszpańskim. Urodziła się i wychowała w Czeladzi, obecnie żyje i tworzy w Katowicach. Jest pełnoetatową pisarką, swoje życie zawodowe podporządkowała książkom.
Uważa, że najważniejszym pytaniem, na które musi odpowiedzieć swoim czytelnikom, jest nie "co się stało?", ale "dlaczego tak się stało?". Uwielbia wplatać w fabułę wątki historyczne i psychologiczne. Lubi nieoczywiste rozwiązania. Nie wyobraża sobie życia bez pisania i podróżowania. Jest zakochana we wszystkim, co hiszpańskie: języku, kulturze, zabytkach, krajobrazach, pogodzie, literaturze, serialach i piłkarskiej reprezentacji.
Prywatnie spełniona żona i mama dwóch chłopców.
(Źródło: Lubimy czytać)

    Lata siedemdziesiąte, Szopienice – dzielnica Katowic. Do lokalnej przychodni pediatrycznej trafia kolejne niemowlę z niedokrwistością. Dzieci tu są mniejsze, gorzej rozwinięte od swoich rówieśników, a rejonowa szkoła specjalna pęka w szwach. Panuje powszechna opinia, że przyczyną są zaniedbania opiekunów i zły status materialny rodzin mieszkających w okolicznych familokach. Doktor Jolanta Wadowska-Król po rozmowie z cenioną profesor pediatrii zaczyna jednak podejrzewać, że prawda leży gdzie indziej. Troska o dzieci nie daje jej spokoju. Postanawia na własną rękę przeprowadzić dodatkowe badania. Ich wyniki są zatrważające. Lekarka nie wie jeszcze, że otworzyła puszkę Pandory, a to, co odkryła, na pewno nie spodoba się władzom PRL.
(Opis wydawcy)

    Dziś chciałabym napisać kilka słów o książce niezwykle bliskiej mojemu sercu- jako mieszkance Katowic i Dąbrówki Małej (dzielnica sąsiadująca z Burowcem i Szopienicami), ale także jako wieloletniej pacjentce doktor Wadowskiej- Król. 
Dlatego też, gdy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach wydawniczych, wiedziałam, że będzie to coś wyjątkowego i zostanie przypomniana jedna ze smutniejszych kart z historii Katowic lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, o której niestety nadal bardzo mało się mówi.
Na końcu przytoczę Wam troszkę historii*, byście wiedzieli, o co ta naprawdę chodzi i od czego cała ta historia się zaczęła...

Historia opisana w "Doktórce od familoków" wydarzyła się w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. 
We wspomnianych Szopienicach* prężnie działa huta ołowiu, która daje zatrudnienie tysiącom ludzi. Wokół niej mieszkają setki rodzin- są to rodziny wielodzietne, biedne (zazwyczaj tylko ojciec pracuje na utrzymanie całej rodziny), a same familoki* (bloki mieszkalne) bez dostępu do bieżącej wody, z wychodkami na zewnątrz, zagrzybione i zimne wołają o pomstę do nieba. Bajtle* (dzieci) biegają po dzielnicy umorusane od góry do dołu, podziwiając kolorowe dymy unoszące się z hutniczych kominów. Bieda w dzielnicy aż piszczy, ludzie nie widzą perspektyw na przyszłość... popadają coraz większy marazm.
Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy do młodej lekarki rejonowej trafi coraz więcej dzieci z anemią i innymi upośledzeniami, a także deficytami w obszarach neurologicznych i psychologicznych. Dzieci nie radzą sobie z nauką, ich inteligencja plasuje się poniżej normy- wyraźnie odstają od swoich rówieśników i z innych dzielnic, oddalonych od huty. Doktórka ma swoje podejrzenia, a pierwsze badania tylko to potwierdzają. Pewnego dnia w jej gabinecie pojawia się Bożena Hager-Małecka- znana profesor pediatrii. Kobiety w tajemnicy zaczynają badać tysiące szopienickich dzieci... Wyniki okazują się zatrważające, a władze coraz bardziej zaczynają przyglądać się działalności pani doktor...
Do ludzi zaczyna docierać porażająca prawda...

Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i bardzo się cieszę, że zaczyna się ono od tak wyjątkowej historii. Magdalena Majcher stworzyła niesamowitą opowieść opartą na autentycznych wydarzeniach. Jest to historia niezwykła i bardzo się cieszę, że wiele osób dowie się o istnieniu tak odważnej i bohaterskiej, a zarazem bardzo skromnej kobiety, jaką jest Pani doktor Jolanta Wadowska-Król, zwana także "Matką boską szopienicką". O takich postaciach trzeba mówić głośno i wyraźnie, by dowiedziało się o nich jak najwięcej osób- bo to dzięki jej determinacji setki rodzin zostały przesiedlone, z sąsiedztwa trującej huty a tysiące dzieci uratowane, choć deficyty, których nabawiły się przez ołów w dzieciństwie, towarzyszą im do dziś.
W tym miejscu trzeba również wspomnieć o pielęgniarce Wiesławie Wilczek- która niestrudzenie towarzyszyła pani doktor Król, oddając całe swoje serce i czas, który mogła przecież przeznaczyć na zupełnie inne cele.
(Na yt można znaleźć kilka filmów, w których można sobie przybliżyć, postać pani Jolanty Wadowskiej- Król, a także film z uroczystości nadania jej  tytułu Honoris Causa w 2021 roku).

Autorka doskonale oddała klimat tamtych (słusznie minionych) lat, pokazując, jak bardzo trudne było życie w tej przemysłowej dzielnicy, gdzie bieda i beznadzieja odbierały nie tylko nadzieję na lepsze życie, ale i zdrowie oraz godność człowiekowi.
Akcja powieści może nie goni na złamanie karku, nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji, ale powieść niesamowicie wciąga, rozbudza ciekawość, otwiera wielkie pole do popisu dla wyobraźni.
Bohaterowie są genialnie wykreowani (pominę w tym miejscu oczywiście postacie autentyczne) - rodzina Kościelniaków skradła moje serce od początku. Są to wprawdzie postacie fikcyjne, ale stworzone na podstawie wspomnień ludzi autentycznych- mieszkańców dzielnicy i pracowników huty. Pokazali oni, jak wyglądało codzienne życie, czym się martwili, co ich radowało, a co spędzało sen z powiek, jakie panowały nastroje polityczne i społeczne.
Sama Helena Kościelniakowa to także intrygująca postać, zawierająca w sobie wszystkie cechy śląskiej kobiety. Twardej i stanowczej, ale oddanej całą sobą swej rodzinie, niosącej pomoc i oparcie innym, choć sama nie ma nic.
Książka napisana jest pięknym językiem, czyta się ją fenomenalnie, choć łzy nieraz zasnuwają czytane strony.
Autorka włożyła ogrom pracy w tę książkę i to naprawdę widać. Na końcu znajduje się obszerna bibliografia, dzięki której można bardziej przybliżyć sobie historię "Śląskiego Czarnobyla".

Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać tę książkę tuż przed premierą. Zdecydowanie jest to najlepsza historia, jaką przeczytałam w ostatnim czasie i będę ją polecać każdemu, bo postać doktor Jolanty Wadowskiej - Król zasługuje na to, by nie zostać zepchniętą w zapomnienie.

    Czy polecam?
Zdecydowanie tak. Kawał porządnej historii, o której się mówi niezwykle mało... coby nie powiedzieć, że wcale.

*Początki przemysłu metalurgicznego w Szopienicach sięgają roku 1834, gdy działalność rozpoczęła huta cynku "Wilhelmina". Na czele spółki stanął Anton Uthemann, przyczyniając się do jej znacznego rozwoju, a wraz z nią całego miasta Szopienice*. Po odejściu Uthemanna w nagrodę za zasługi zakład otrzymał jego imię aż do roku 1972, kiedy to zmieniono nazwę na "Huta Metali Nieżelaznych Szopienice". Szczyt rozwoju nastąpił pod koniec lat 60. XX wieku, gdy huta działała non-stop, wydobywając z siebie ogromne ilości dymu. Nikt z pracowników nie zdawał sobie sprawy, że wraz z rodzinami mieszkają na zatrutym gruncie, którego toksyczność eskalowała co dnia. Jak późniejszym czasie wykazały badania krwi - stężenie ołowiu w organizmach dzieci przekracza normę aż kilkukrotnie.... 
Niepokojącą sytuacją zainteresowała się młoda pediatra dr Jolanta Król - jej uwagę skupił fakt nawracającej anemii wśród dzieci, który postanowiła dokładniej zbadać. Okazało się, że stężenie ołowiu w organizmach dzieci przekracza normę kilkukrotnie, a taki stan zwiastował ołowicę. Nieoficjalnie miała skompletować prawie 5.000 próbek krwi od dzieci z Szopienic, które później wysłała do badań pod kątem zawartości metali ciężkich. W praktycznie wszystkich wypadkach wyniki potwierdzały teorię dr Król. Sprawa została "rozdmuchana" i trafiła na biurka wysokich władz PZPR wraz z Edwardem Gierkiem i Jerzym Ziętkiem na czele.
Zaczęto działać. Część familoków, położonych najbliżej huty, wyburzono, a rodziny przeniesiono do nowych, oddalonych bloków. Dzieci, które musiały zostać poddane leczeniu szpitalnemu, trafiały na kilka miesięcy do sanatoriów, ponadto na kominach huty pojawiły się filtry. Po latach niestety okazały się zwykłymi atrapami.
Na tym zakończono działania państwa, a temat trującej huty i został puszczony w niepamięć. Dopiero w latach 80. władze ponownie dostrzegły problem, zbiegło się to jednak z przemianami gospodarczymi i powolnym zamykaniem zakładu.
W przeprowadzonych w 2012 roku badaniach ukazano przerażające wyniki. Naukowcy ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego zbadali dwie próbki gleby z Szopienic pod kątem przekroczenia norm. W jednej próbce było 11 408,6 mg ołowiu na kilogram suchej masy gleby, w drugiej - 15 305,0 mg, gdy średnia zawartość ołowiu w glebie dla Polski wynosi 18 mg/kg!
(Źródło: Internet)

* (Początkowo Szopienice funkcjonowały jako osobne miasto. 1 grudnia 1930 roku połączono Szopienice i Roździeń w jedną gminę, a 1 stycznia 1947 roku uzyskała ona prawa miejskie. Dnia 31 grudnia 1959 roku Szopienice i Burowiec zostały włączone do Katowic).

POLECAM...

"Półroczny maluch nie rozumiał, comówi do niego pani doktor, ale jej spokojny głos najwyraźniej zadziałał na niego kojąco. Niemowlę skupiło wzrok na twarzy pochylonej nad nim niewysokiej kobiety w białym kitlu. Wadowska- Król uśmiechneła się do chłopca. Już kiedy składała papiery na medycynę, była pewna, że chce leczyć dzieci. Sama nie wiedziała, skąd się wzięło to przekonane, tak po prostu czuła i już. Jedni mogli nazywać je powołaiem, inni misją, dla niej jednak była to po prostu potrzeba serca. Chciała nieść pomoc tym najmniejszym i najbardziej bezbronnym. Może było tak dlatego, że sama nie miała łatwo jako dziecko?"
                      - Magdalena Majcher "Doktórka od familoków" str 24-25 

Za możliwośc przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu WAB.

3 komentarze:

  1. Książki tej autorki czytam bez mrugnięcia okiem. Ta jeszcze przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nazwisko autorki gwarantuje dobrą opowieść.

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka widnieje na mojej liście MUST READ.

    OdpowiedzUsuń